Po wielu miesiącach ciężkiej kampanii wyborczej, należą się chwile wytchnienia. No więc: Kilka dni temu rozczuliło mnie do łez tłumaczenie pijanej matki,http://www.ipla.tv/2015-05-08-pijana-matka/vod-6256784która w stanie nietrzeźwości, mając pod opieką dwoje dzieci, została zatrzymana przez policję. Jedyne jej wytłumaczenie brzmiało: Piłam, bo miałam imieniny … 😀
I tu po raz pierwszy muszę ze wstydem przyznać, że w PRL było jeszcze gorzej.
„PRL-owskie” imieniny w pracy z reguły zaczynały się dość niewinnie. Już od rana, normalna praca (która zresztą nigdy nie była szczególnie ożywiona, ale o tym kiedy indziej) zamierała. Koleżanki i koledzy szybko organizowali „chatę i szkło”, najczęściej było to biurko i pokój solenizanta. Przed uroczyście ubranym na tę chwilę solenizantem /solenizantką pojawiał się bukiet kwiatów
rosnący w miarę upływu czasu „pracy”.
Jak widać na zdjęciu
(pejzaż za oknami) impreza rozpoczynała się skoro świt, natomiast jej koniec był trudny do przewidzenia. Niektórzy „zapracowywali” się i zasypiali przy biurku, albo nawet pod biurkiem (tam było bezpieczniej, bo wykładzina nie schodzona, i nikt nie nadepnął), a do pracy przystępowali „z marszu” następnego dnia, inni zmieniali lokal, jeszcze inni towarzystwo, i dopiero w ostateczności zmieniano tych ostatnich, co to ich gryzą psy. Ówczesne społeczeństwo, głównie środowisko w pracy, nie tolerowało bowiem osobników ze „słabą głową”, a tym bardziej abstynentów – tacy zawsze byli podejrzani.
„Zajęcia imieninowe” odbywały się w t.zw. podgrupach, jedni pili kawoherbatę i jedli obowiązkowy „tort własnej roboty”, inni widać to w głębi zdjęcia
konsumowali procenty w miejscu jeszcze skrzętnie maskowanym pozorowaną pracą. Ci na pierwszym planie już zagrzewali się do zabawy.
Jak widać na zdjęciu
nie wszyscy byli w formie, lub mieli wewnętrzne opory, aby od razu aktywnie włączyć się do imprezy, stąd też solenizantka (w tym przypadku), musiała niektórych przytrzymywać, aby nie uciekli przedwcześnie. Proszę zwrócić uwagę na telefon biurowy widoczny na pierwszym planie i dowodzący, że akcja rozgrywa się w miejscu pracy.
Na zdjęciu
widać, że za oknami już jest ciemno, może dlatego atmosfera rozluźnia się. Po kilku chwilach jest już znacznie przyjemniej.
Punktem przełomowym imprezy staje się uczestnictwo najwyższych władz w zakładzie, czyli dyrektora, I sekretarza POP, Przewodniczącego Rady Zakładowej, personalnego, i lokalnego opiekuna SB. To zdjęcia
Przełom zawsze polegał na niepewności, czy kierownictwo usiądzie i coś wypije, czy też tylko ograniczy się do złożenia życzeń. W praktyce nie spotkałem się z tym, aby „dyrekcja” odmówiła poczęstunku połączonego z toastem.
A więc już można na całego:https://www.youtube.com/watch?v=z9aj10-SUE0
Jak wiadomo Polaków nie trzeba dwa razy zachęcać:
Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy, i solenizantka z towarzyszącą jej koleżanką zaczynają się żegnać i szykować do wyjścia.
Pora teraz na odkrycie wielkiej mistyfikacji. Impreza nie zakończyła się po wyjściu solenizantki! To tylko pozory! Uczestnicy w wielkiej konspiracji, wymykając się, dla zmylenia tropów, co kilka, kilkanaście minut zmienili po prostu lokal. Wybrano „Europę”, gdzie po pewnym czasie wszyscy wybrani spotkali się ponownie. W tej tajnej misji chodziło o to, aby pozbyć się uciążliwego towarzystwa „opiekuna” SB. Nie było bowiem tajemnicą, że takie akcje były mile widziane przez organy bezpieczeństwa. Wiadomo Polak napity staje się wylewny …
Opisana impreza odbyła się w listopadzie 1972 r., w jednym z kilkuset typowych zakładów produkcyjnych, i trwała jeszcze kilka dni, z przerwami na dotarcie do pracy. Zakończyły ją następne imieniny … moje.
https://www.youtube.com/watch?v=xLj5xaahdF8
Spotkałem się także z opinią, że w PRL nie piło się alkoholu w czasie pracy. No tak, bywały i takie wynaturzenia, wtedy solenizant i goście spotykali się w bardziej kulturalnych okolicznościach, co widać na zdjęciu
To już jest inna firma, ale warto zwrócić uwagę na szczegóły. W dolnym lewym rogu, na pierwszym planie wiązanka w butelce po mleku, oraz prezent – lampa nocna stylizowana. Na biurku przed solenizantką bombonierka z czekoladkami i cukierkami dla gości. Natomiast wyszynk zorganizowany był w drugim pokoju …
Jak widać imieniny w pracy, były w praktyce zjawiskiem zupełnie legalnym, a nawet nobilitującym, i owocującym zawarciem nowych znajomości i przyjaźni. Na imieninach zawsze pojawiali się kierownicy i dyrektorzy, chociaż zakres ich udziału i obecności był uzależniony od rangi solenizanta. A jak wyglądały imieniny przełożonych? Te były o wiele smutniejsze dla pracowników. Z reguły sekretarka wyznaczała czas „audiencji” dla poszczególnych działów, przybyli pracownicy dowiadywali się o problemach, albo sukcesach firmy, i po wypiciu kawoherbaty połączonej z ciastkiem, szybko opuszczali gabinet, robiąc miejsce dla następnej delegacji.
Imieniny dyrektora zakładu były bowiem doskonałą okazją do napicia się (w stylu jak wyżej) władz zwierzchnich, i właściwie tłumaczyły wszystko i wszystkich. Imieninami można było się wytłumaczyć zarówno przed przełożonymi w pracy, jak i przed żoną z wałkiem do ciasta, czekającą na „powroty męża, lub taty”. Jedynym minusem tych imprez było to, że status pracownika, kierownika, czy dyrektora z-du mierzony i wyznaczany był ilością kwiecia i prezentów. Widziałem już gabinety i sekretariaty zapełnione kwiatami, które wywożono kilkoma samochodami. I widziałem gabinety bez kwiatów, z których na taczce wywożono głównego lokatora.
Pomimo tego, że w swojej karierze zawodowej przeskoczyłem kilka szczebli w pionie, a trafiając do jednostek nadrzędnych zmieniał mi się zarówno punkt widzenia jak i siedzenia, to jednak nadal najmilej wspominam imieniny braci pracowniczej, czyli „ludu pracującego miast i wsi”. Czy zwyczaje te zachowały się do dzisiaj? No cóż, tam gdzie istnieją jeszcze pozostałości po poprzednim systemie (a więc: kasa z budżetu, dogorywające związki zawodowe, i „znajomi króliczka”) jest to już szczątkowa i zanikająca tradycja.
O dziwo, zwyczaj ten jest hołubiony i pielęgnowany w wielkich korporacjach rodzinnych, wiadomo przyjaźnie i bardziej trwałe związki, głównie małżeńskie, zawsze do czegoś zobowiązują i integrują. W firmach z obcym kapitałem bywa różnie, podobno Chińczycy, chcąc podbić rynek europejski optują za takimi zwyczajami. W innych firmach prywatnych, nastawionych wyłącznie na zysk, nawet nie warto myśleć o takiej imprezie w pracy. Najgorzej jest chyba w kilkuosobowych firmach typu „Krzak”, gdzie pracownik nie ma nawet umowy śmieciowej, a upominającemu się o wynagrodzenie obcina się palce i dłoń. Pozostaje więc chyba wyszynk „Pod chmurką” … i pijane matki z małymi dziećmi pod opieką.http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,44425,13903921,Matki_pija__rodza_sie_dzieci_z_problemami_poalkoholowymi.html
.