Czy polityk musi kłamać, a minister być taksówkarzem?

http://gfx.dlastudenta.pl/photos/warto_przeczytac/warto_przeczytac_2010b/marsz_niepodleglosci_warszawa_zadyma_2013c.jpg

Tak się złożyło, że na kilkanaście godzin przed zapowiadanym „marszem Kaczyńskiego” sytuacja powyborcza nie zmieniła się ani na jotę. Nadal nie wiadomo dlaczego po rzekomej awarii systemu informatycznego nie dokończono głosowania tradycyjnym liczeniem głosów, tylko – zapewne zgodnie z wcześniejszymi uzgodnieniami – przystąpiono do penetrowania raportów i worków z głosami. Nie daje się nawet ustalić najprostszych faktów jak n.p.: a/ Kto z nazwiska jest odpowiedzialny za zatwierdzenie projektu karty/broszury do głosowania, b/ Kto odpowiada za wydruk i rozprowadzenie wadliwych kart, c/ Kto odpowiada za nadanie kłamliwego spotu PKW, d/ Kto nie podjął decyzji o zabezpieczeniu siedziby PKW, e/ Kto wydał polecenie zatrzymania dziennikarzy i doprowadzenia ich do sądu, f/ Kto wydał polecenie uniewinnienia dziennikarzy i ich przeproszenia, g/ Kto zdecydował o zakłóceniu wyborów poprzez wprowadzenie kontrolerów NIK do siedziby PKW, itd., itd., …

Tych „ktosiów”, łatwych przecież do ustalenia w ciągu kilku minut, a jednak pieczołowicie skrywanych do tej pory, jest tyle, że trudno nie dopatrywać się tożsamości „ktosia” z teoretycznym państwem, które opisał b. minister Sienkiewicz, i krajem, gdzie tylko h…, d…, i kamieni kupa. To powoduje, że afera wyborcza (nazywana też „ordynarnym przewałem”) mimowolnie kojarzy się z katastrofą Smoleńską. Bo przecież, gdyby ten sam „Ktoś” chciał wyjaśniać, a nie zaciemniać, to tak jak w katastrofie lotniczej, gdzie wystarczyło by wziąć za dupę np. kontrolera lotu z Okęcia, aby cały misterny łańcuszek kilkudziesięciu winowajców zaczął się pięknie rozsypywać, tak i w aferze wyborczej można by było wrzucić do aresztu wydobywczego np. drukarza, który wydrukował wadliwe karty wyborcze. Nikt tego jednak nie zrobił. Można nawet podejrzewać, że mityczny „Ktoś” tylko patrzył i zacierał ręce.

W zamian za wyjaśnienia, których domagają się przedstawiciele wszystkich opcji politycznych, oraz grup społecznych, rozkręcono aferę „podróży sejmowych”. Media więc karmią naiwnych wmawiając im „dziecko w brzuch” i tworząc przeróżne, sprzeczne ze sobą kłamstwa. A przecież można było po prostu powiedzieć prawdę. Bo co złego by się stało gdyby poseł, minister, i marszałek w jednym przyznał, że kwoty wyasygnowane na działalność w powyższym zakresie są niewystarczające i dlatego, być może w niewłaściwy sposób korzystał z ryczałtów za benzynę, i ochrony BOR? Taki zarzut niegospodarności nie nadawał by się nawet do rozpatrzenia w trybie administracyjnym. Zarzut kłamstwa i oszustwa jest już zarzutem ściganym z urzędu.

Podobnie by było, gdyby b. premier D. Tusk przyznał, że w obawie o planowane rozruchy (graniczące z próbami podpalenia Polski) upoważnił min. Sienkiewicza do rozmowy z prezesem Belką. Nawet przyznanie, że niektóre mocarstwa europejskie (i światowe) obawiają się przejęcia władzy przez antysystemowe partie prawicowe i dlatego rząd podejmuje nadzwyczajne środki, prawdopodobnie także by nie zmieniło opinii „ciemnego luda” o rządzie, który „wybiera mniejsze zło”. Można też zrozumieć sytuację, gdy szef służb specjalnych spotyka się z ministrem rządu w sprawie podległego resortu, bo to może negatywnie odbijać się na gospodarce i stosunkach społecznych. Natomiast trudno zrozumieć to, że wszystkie wym. wyżej „nieprawidłowości” zostają skrzętnie zamiatane pod dywan.

Czy demonstracja – bo tak trzeba nazwać jutrzejszy marsz – jest konieczna i potrzebna? No cóż wydaje się, że skoro przez prawie osiem lat wszystkie sprawy są wyciszane nawet na poziomie władzy sądowniczej – nieprawidłowo i celowo chyba podporządkowanej strukturalnie władzy wykonawczej – to i protestującym nie pozostaje nic innego jak wyjść na ulice i tam policzyć się. Szkoda tylko, że dzieje się to przy okazji „13 Grudnia”, daty dwuznacznej, bo nadal odmiennie rozumianej przez skrajne opcje polityczne. Dla jednych jest to data zwycięstwa dyktatury Jaruzelskiego nad prawie 10 milionowym związkiem zawodowym, dla innych, na odwrót, jest to przywrócenie porządku w państwie sparaliżowanym t.zw. „Karnawałem Solidarności”.
.