Starsi czytelnicy zapewne pamiętają (i w razie czego wybaczą mi drobne nieścisłości) jak w początkowych latach PRL rynek spożywczy wielkich miast zdobywał „Ceres”. Z chemiczno-fizycznego punktu widzenia było to ciało wybitnie niestałe, w kolorze białym, lub kremowym, o zapachu przejmowanym ze środowiska, zmieniające swoje właściwości w zależności od temperatury otoczenia, o nieznanym czasie rozpadu (zwanego inaczej okresem przydatności) zależnym od stanu wilgotności, sposobu użytkowania, itp. czynników zewnętrznych.
Przy bliższych badaniach organoleptycznych Ceres wykazywał cechy pośrednie pomiędzy zjełczałym smalcem, świeczką (ale tą wykonaną z parafiny, a nie wosku), i szarym mydłem. W sposobie użytkowania też nie objawiał zasadniczych różnic, bo można było go zastosować do: a/ smarowania i smażenia, b/ napełniania zniczy (strasznie kopcił), c/ oczyszczania rąk ze smoły, farb olejnych, itp. W skrajnych przypadkach nadawał się też do smarowania osi kół w furmankach, a nawet … organów płciowych przed ich użyciem, czyli wszędzie tam, gdzie występowało fizyczne zjawisko tarcia.
Ze skrótowego opisu wynikało jednak, że jest to tłuszcz kuchenny przeznaczony głównie do smażenia. Był to więc niezwykle ważny produkt, dla przejściowego okresu w rozwoju PRL, bo ułatwiał wprowadzanie pokarmów do otworu gębowego, i sprawne wyprowadzenie ich za pomocą innego otworu. W postaci opisanej wyżej Ceres przetrwał pierwsze dziesięciolecie PRL, aby stać się później przyczynkiem do najdłuższej wojny trwającej aż do dziś. Okazało się bowiem, że po dodaniu do Ceresu różnych dodatków chemicznych, podnoszących smak, zapach, barwę, i konsystencję wyrobu, uzyskiwano margarynę. W zależności od tak zwanego „wsadu” produkt wyjściowy przypominał masło, a w niektórych przypadkach mógł nawet je przewyższać walorami smakowymi i użytkowymi.
Od tego czasu różnice pomiędzy margaryną a masłem stawały się często problemem wagi państwowej. Gdy podupadała jedna z branż (np. chemiczna sprzyjająca margarynie) zbierał się odpowiedni komitet i po uchwaleniu, że margaryna musi być zdrowsza od masła, przekaz szedł do naukowców, a ci dorabiali odpowiednie teorie naukowe, co w efekcie doprowadzało do zmian relacji popytu i podaży. Gdy trzeba było wesprzeć rolnictwo (np. przed wyborami) procedura cała powtarzała się w kierunku odwrotnym, czyli na masło. Procesu tego nie zmienił nawet upadek sytemu politycznego, no może poza drobną zamianą dawnych komitetów na dzisiejsze kampanie reklamowe.
Czy to Państwu nie kojarzy się z czymś co właśnie odbywa się na naszych oczach? Dzięki mediom od ponad dwudziestu lat stajemy się nieświadomymi uczestnikami „obróbki skrawaniem” kandydatów na prezydenta, z których jeden to margaryna, a drugi to masło. Nie trzeba chyba dodawać, że pod płaszczykiem niewinnych tłuszczy kuchennych kryją się z reguły dwie najsilniejsze i zwalczające się partie polityczne.
W 1990 r. po władzę prezydencką mieli sięgać przedstawiciele „Solidarności”, i Unii Demokratycznej. Do walki wmieszał się ten trzeci (prawdopodobnie agent SB). W 1995 r. obozy polityczne już się wykrystalizowały i o tron stoczyli bój przedstawiciele ciemnej (czarnej), i czerwonej strony mocy. Walkę, jak i późniejszy rewanż w 2000 r. wygrał postkomuch. W 2005 r. czerwoni stracili miejsce na pudle (Cimoszewicz zginął od haka), ale do walki stanęli ci co – jak się okazało później – stali w zależności od tego, gdzie stało ZOMO.
Widać więc wyraźnie, że tak jak za komuny, tak i teraz pozwala się wyborcom głosować na dowolnego kandydata, pod warunkiem, że wybiorą tego, albo tego drugiego. Ot, po prostu masło maślane. Zamiast uczciwej kampanii polegającej na rzeczowym odpytywaniu kandydatów np. co do źródeł i sposobów osiągania ich dotychczasowych sukcesów (jeżeli takie były), lub przyczyn ewentualnych porażek, jesteśmy karmieni kiepskim przedstawieniem. Kandydatów sadza się przed kamerami, i pozwala na wygłoszenie gładkich formułek. Tak jak do wyżej opisywanego tłuszczu kuchennego dodaje się środków poprawiających wygląd (np. jak kandydat zrywał czereśnie), lub pogarszających (bo kandydat posadził drzewko, które potem uschło).
Media, zamiast podać istotne informacje dotyczące kandydatów – np. o ich psychofizycznym stanie zdrowia, znajomości języków obcych, znajomości i umiejętności swobodnego poruszania się na światowej scenie politycznej, itp. – ogłupiają nas wrzutkami o popełnianych gafach, o tym kto jaką miał minę, kto komu podał rękę, a nie nogę, kto się przejęzyczył, kto zrobił obiad, a kto tylko podał kotu żarcie z puszki. Nawiązując do wstępu można stwierdzić, że prowadząca czwórka (chociaż podobno ostatnich gryzą psy, a więc Pawlaka podobno przegonił jeden niesklasyfikowany zagończyk) jest niczym Ceres, a nawet margaryna i masło w jednym. Kandydaci są po prostu bez wyrazu, bez polotu, bez wyraźnej wizji Polski (jeden nawet chce wejść do Unii!), i ogólnie (ponieważ są to panowie) nie mają nabiału. Ale co tam, Ceres jadło się przez kilkanaście lat, najwyżej ktoś zwymiotował…
Margaryna i ceres
podnosi „interes”.
PolubieniePolubienie
Gdyby nie ta margaryna
Nikt by Piotrka nie wydymał.
Pozdrawiam 😉
PolubieniePolubienie
I visited many web sites however the audio feature for audio songs existing at this web page is in fact wonderful.
I’ll immediately snatch your rss as I can’t in finding your e-mail subscription link or newsletter service.
Do you have any? Please permit me know in order
that I may subscribe. Thanks. I’ve been surfing online more than 3 hours as of late, yet I
by no means found any interesting article like yours.
It is lovely price sufficient for me. Personally, if all website
owners and bloggers made excellent content material
as you did, the net will probably be much more useful than ever before.
http://foxnews.org
PolubieniePolubienie
Pingback: Elity stoją nad grobem wykopanym przez siebie, i nie ma ich kto popchnąć … – Bez komentarza